Druga partia za mną, tym razem w teoretycznie najgorszej konfiguracji, bo trzyosobowa. Przyznam szczerze, że bawiłem się całkiem nieźle! Kluczem do tego był chyba fakt, że ja wcześniej grałem tylko raz, a dla współgraczy był to debiut. Nikt z nas nie grał w BSG.
Pierwszą połowę graliśmy samymi ludźmi i w wyniku różnych błędów każdy był trochę podejrzany. Finalnie wygrała koleżanka, bez ujawniania się, kiedy ludzie mieli do przebycia jeszcze 1.5 odcinka. Zwycięstwo dało jej odpalenie Rytuału, który owszem zmiótł z planszy masę potworów, ale również czerech pasażerów, których strata obniżyła dusze o łącznie pięć (na zero). Sytuacja z potworami wyglądała na tyle źle, że sam ją namawiałem na odpalenie tego rytuału i serio myślałem, że to najlepszy obecnie ruch
Koleżanka robiła dobrą robotę ukrywając się i blefując, w czym sporo pomogła jej... moja gra
Będąc kapitanem strzeliłem kilka baboli, z boku moje zachowanie wyglądało mocno podejrzanie. Kwestia braku ogrania i braku szczęścia w kartach. Przytoczę dwa przykłady:
Rytuał był na przedostatnim polu, a przed moim ruchem statek przepłynął odcinek, więc musiałem wybrać kartę nawigacji. Dociągnąłem czwórkę, która jednak kazała rozstawić istotę z głębin na każdym polu pokładu, a mieliśmy ich tam już 4. Pomyślałem, że żaden problem, bo w swoim ruchu pójdę do kaplicy i odpalę rytuał. Po zagraniu karty i rozstawieniu istot, miny moich współgraczy były nietęgie, ale zapewniłem ich, że mam plan. Dobrałem karty, ruszyłem się do kaplicy i złapałem się za głowę. Dopiero w tym momencie doczytałem, że muszę odrzucić tam kartę, której oczywiście nie miałem
Próbowałem ratować twarz i zamiast do kaplicy poszedłem na mostek - chciałem podejrzeć karty mitów i ułożyć na wierzchu taką, która nie miałaby aktywacji istot z głębin. Pozwoliłoby to kolejnemu graczowi odpalić rytuał w swojej turze. Oczywiście jak na złość, obie dociągnięte karty miały aktywację istot z głębin i rytuał. Jaki był więc efekt mojego wielkiego zagrania? Najpierw wyłożyłem na planszę masę istot, później naraziłem pasażera, istoty się schowały do wnętrza statku, a rytuał odpalił się nie robiąc im krzywdy, a zabijając pasażera
Jakiś czas później, kiedy statek przebył już dystans 9, znów dobierałem karty po przepłynięciu odcinka. Brakowało 3, żeby zakończyć podróż, a ja oczywiście dociągnąłem dwie dwójki. Roześmiałem się pod nosem, powiedziałem "i tak mi nie uwierzą" i zagrałem jedną z nich
Grało się przyjemnie i dosyć szybko. Jeden gracz był trochę "pokrzywdzony" i marudził, że jako jedyny nie ma dodatkowej roli. Na pewno ciekawiej jest w więcej osób, chętnie bym sprawdził w parzystej liczbie, żeby zobaczyć w akcji kultystę.
Swoją drogą, jak przypisujecie postacie graczom przed rozgrywką? Losowanie albo wybór z pełnej puli? Losowanie dwóch i wybór? Stworzenie jakiejś grupy postaci (żeby dostępne były wszystkie symbole) i losowanie/wybór z nich?